niedziela, 24 sierpnia 2008

Dzień 1

Kiedy przyjechaliśmy do Murzasichle, niczego nie było widać... wiocha w końcu, za dużo latarni się nie uświadczyło *i bardzo dobrze, bo mogłyśmy gwiazdy oglądać*. Dopiero następnego dnia mogłyśmy zrobić rozeznanie.


*tak wyglądał nasz ośrodek od strony drogi*

Może ten dach nie wygląda zachęcająco, ale w środku naprawdę jest fajnie. Parę niedogodności było *moje łóżko sie zapadało na przykład* ale bardzo polecam. Dodatkowym walorem jest właściciel ośrodka, pan Krzysiu, który remontował piwnice. Zawsze chodził bez koszulki, a czasem na karku miał trociny... i tak jeździł na rowerze po Murzasichle... ;}


Ten cały poniedziałek miałyśmy dla siebie, tak w ramach odpoczynku po długiej podróży. Po śniadaniu było jakieś spotkanie organizacyjne, a potem czas wolny. Słońce grzało i nie dało się wysiedzieć, to poszłam z Klaudią i Eweliną na 'ławkę czasu' *to Klaudia wymyśliła tę nazwę XD się wzięła od takich ławek, co jak się na nich siedzi, to czasu się w ogóle nie liczy, bo są zajebiście wygodne i ogólnie kewl* Taka jedna była na terenie naszego ośrodka, o tu widać na zdjęciu obok, wtedy też rozkminiałyśmy z Klaudią Lunę. A Luna to była nasza koleżanka z obozu. Naprawdę nazywała się Ania, ale wyglądała zupełnie jak Pomyluna z Pottera, jeszcze taka blada i blond włosy... no i to spojrzenie pełne pogardy. I glany z białą drabinką _^_

Ubolewałyśmy też, że Almatur zgromadził w tym Murzasichlu dwie grupy wiekowe na obóz plastyczny, jedna grupę na obóz z areobikiem i jedną czy dwie na rekreację. I wszyscy byliśmy razem w ośrodku i wszystkie zajęcia też razem robiliśmy. Te plastyczne zajęcia też... dzieci 12 letnie miały te same zagadnienia co my... No i na pierwszych zajęciach mieliśmy narysować swój herb... Tak, że wiecie... coś co by nas najlepiej określiło... a na następnych zajęciach kubizm... fajna zabawa... siedzimy w kółeczku, każdy ma kartkę, babka mówi 'narysujcie nos', to rysujesz coś na kształt kartofla i podajesz kartkę dalej... Potem każdy odnajdywał swoją i to kolorował.

* * *

Bardzo mi się podobało to, że kierownik kadry *opiekun najstarszej grupy też* pan Rafał, dał nam jasno do zrozumienia, że jeśli my nie będziemy mu wchodzić w drogę, to on nam też. No, powiedział to wprost :d no i nam to odpowiadało. Jeśli chciałyśmy gdzieś iść to wystarczyło powiedzieć 'idziemy do sklepu', a po powrocie trzeba było się jedynie zameldować. Nikt nigdy nie precyzował o której ma być powrót :}
Także sobie z dziewczynami posz
łyśmy do sklepu po coś do picia... i po drodze zobaczyłam...

... wejście na polankę! *tylko więcej słońca było, bardziej niebieskie niebo i bardziej zielona zieleń* Od razu wiedziałam, że chcę tam wejść. No i się okazało, że miejsce jest mega pro i chodziłyśmy tam ile tylko mogłyśmy.
Wróci
łyśmy do ośrodka *po drodze widziałyśmy bardzo ślicznego chłopaka w żółtej koszulce, ale później już słuch o nim zaginął* zbliżała się pora obiadu, to poszliśmy grupą na stołówkę, a potem powiedziałyśmy dziewczynom, że mają wziąć swój pro stuff i idziemy na polankę. Przesiedziałyśmy tam parę dobrych godzin gadając, rysując i takie tam. Cloud i Komcia miały miejsce na chilloucik i mogły spokojnie zapalić... Podziwiałyśmy też niesamowity zachód słońca... i muzyki słuchałyśmy... Nastrojowo było jak się patrzyło na łany świeżej trawy, jakichś chwastów, które falują od wiatru, nieziemsko oświetlone chmury i góry w oddali i do tego głos Lisy Gerrard, która śpiewała 'Now we are free'.



taki oto zachód słońca





* na pierwszym zdjęciu (od lewej) Dżaff, Futrzak i kawałek Ziarnka, a na drugim koszulka Ewelajn i tajemnicze spojrzenie Kimi *



* Komcia i Klaudia w tle z kocykiem, na pierwszym planie Ewelajn, na drugim zdjęciu Ziarnko coś sobie skrobie w szkicowniku *



* a to ja z miną przyglupa i jeszcze jeden widoczek na polankę... kochamy to miejsce, rly *




* Klaudia i Komcia znalazły sobie miejsce na chillout i bezproblemowe palenie. Gdybym paliła to chyba bym zwariowała z przyjemności... no ale w sumie zwariowałam i bez palenia ;d *

W nocy już, kiedy się rozeszłyśmy do pokoi, razem z Klaudią się położyłyśmy na parapecie i oglądałyśmy gwiazdy. Na niebie zawieruszały się jeszcze resztki spadających gwiazd z poprzednich dni (10 sierpnia jest to święto Wawrzyńca). Ja naliczyłam 7, Klaudia 10... I kurde, nasze życzenie się spełniło! I to już następnego dnia! Ale o tym w następnej notce... ;}

2 komentarze:

javvie pisze...

Ah ale świetnie <3 jak milo sie to czyta i wraca do wspomnien ahhh....

em_ch pisze...

mhmmm... ale kiedy to pisalam, to myślalam, że mi serce pęknie D:
zwlaszcza jak sobie jeszcze puścilam ta Lise Gerrard... jako żywo, mialam wszystko przed oczami!